Kończyłem poprzedni komentarz pisząc o powiedzeniu z Wall Street „w maju sprzedaj i uciekaj” (sell in May and go away). Przypominałem, że to powiedzenie często się nie sprawdza i mówi o sprzedawaniu w maju, a nie o majowych spadkach indeksów, z czego wynika, że w maju indeksy mogą jeszcze rosnąć. Okazało się, że ta teza nie przeszła próby czasu. Zwykle (o tym pisałem kilka tygodni temu) korekty pojawiają się nagle i pozornie bez powodu. Podobnie było i tym razem.
Prześledźmy to, co wydarzyło się w tym tygodniu (do czwartku, kiedy kończyłem komentarz). Spójrzmy wpierw na to, co wydarzyło się w poniedziałek. Poprzedni piątek pominiemy, bo tam po prostu indeksy rosły, co niczego na wykresach nie zmieniło. Interesujący był właśnie poniedziałek, kiedy to gołym okiem już widać było różnicę między giełdami europejskimi i amerykańskimi.
Indeksy w Europie zanurkowały, a w USA sektor FAANG (Facebook, Apple, Amazon, Netflix i Google (Alphabet) to już blisko ¼ indeksu S&P 500) prowadził indeks NASDAQ ku rekordowemu poziomowi (zostało wtedy około 6%), dzięki czemu szeroki rynek, reprezentowany przez S&P 500, zakończył dzień neutralnie. Europejskie indeksy nie mogły pokonać poziomu 50% zniesienia bessy, NASDAQ spokojnie pokonał 61,8% (poziom Fibonacciego), a S&P 500 z tym poziomem walczył.
Niepokój w Europie w poniedziałek zrodziły dwa czynniki. Przede wszystkim spadek produkcji przemysłowej we Włoszech o ponad 28%. Oczekiwano spadku o 20%, ale realia wstrząsnęły wyobraźnią inwestorów. Poza tym Komisja Europejska (KE) zaczęła przebąkiwać o procesie wytoczonym przed TSUE Niemcom (w sprawie wyroku niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego). Po stronie ECB opowiedziała się nie tylko KE, ale również niemiecki minister finansów, który stwierdził, że polityka ECB jest zgodna z prawem. Teoretycznie ta opozycja powinna się podobać rynkom, ale jednak według mnie napięcie rośnie, a w sytuacji, kiedy ważą się losy pakietu pomocowego, te napięcia euro nie pomagają.
We wtorek i środę okazało się, że Europejczycy po prostu wyprzedzili Wall Street. Indeksy amerykańskie we wtorek straciły dwa procent, a w środę ponad półtora. Oczywiście szukano powodów, które doprowadziły do tych spadków. Na początku opiszę to, co według mnie jest ostatnie, co do znaczenia. W kilku krajach, po chwilowym uspokojeniu, zakres pandemii zaczął się poszerzać, co podobno rodziło obawy o kolejną falę mrożenia gospodarek.
Cóż, to, że z chwilą rozluźniania ograniczeń ruszy znowu pandemia było według mnie oczywiste. Mamy teraz wojnę między epidemiologami (nie rozluźniać ograniczeń, a jeśli to bardzo powoli) i rządami, które dobrze wiedzą, że kolejne zamrożenia zakończy się Wielką Depresją i ofiarami liczniejszymi niż te z powodu koronawirusa. Oczekiwałem takiego rozwoju sytuacji latem i nieco mnie dziwi to, że rozwija się już teraz.
Winiono za przecenę akcji na przykład to, że doktor Anthony S. Fauci, główna postać walki z koronawirusem w USA, podczas przesłuchania w senackiej komisji, ostrzegł przed zbyt wczesnym otwieraniem gospodarki twierdząc, że może to przynieść „niepotrzebne cierpienie i śmierć”. Problemem jest jak widać ciągle to, że lekarze nie znają się na gospodarce i skutkach lockdown-u, a politycy nie znają się na pandemiach.
Politycy robią po prostu to, co najlepiej im wychodzi – wydają pieniądze i „dbają” o Amerykanów ograniczając aktywność gospodarczą. Co prawda James Bullard, szef Fed w St. Louis, bardzo wpływowy członek Fed, powiedział, że gospodarka może wytrzymać 120 dni lockdownu bez ryzyka bankructw wielu firm i poważnych problemów finansowych, ale nikt nie chce przetestować tej tezy.
Kongres szykował następny pakiet pomocowy (tym razem 500 mld USD dla stanów). Trudno już doliczyć się tych pieniędzy wyasygnowanych na ratowanie gospodarki. Nic dziwnego, że Steven Mnuchin, sekretarz skarbu USA, twierdzi, że część środków administracja zatrzyma w rezerwie, bo nie wiadomo jak rozwinie się sytuacja i kto może w przyszłości wymagać pomocy. Nadal jednak tryskał optymizmem. Po piątkowym raporcie z rynku pracy w USA (20,5 mln bezrobotnych – największy spadek zatrudnienia od czasów Wielkiej Depresji sprzed prawie 100 lat) powiedział, że dane „prawdopodobnie pogorszą się, zanim się poprawią”, ale że przyszły rok „będzie świetny”. Prorok? 😉
Najbardziej „konserwatywna” w ocenach jest Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Dyrektor tej organizacji, Tedros Ghebreyesus, twierdzi, że „większość populacji globu pozostaje narażona na wirusa”, ale łagodzenie ograniczeń świadczy o sukcesie wysiłków podejmowanych w celu „spowolnienia wirusa i ratowania życia”. Dość kuriozalna opinia, bo przecież łagodzenie powinno następować na skutek zmniejszenia zagrożenia, a nie na odwrót. Ekspert ds. sytuacji nadzwyczajnych WHO Mike Ryan ostrzegł, że rośnie obawa o drugą falę pandemii (niepokojący wzrost zakażeń w Niemczech i Korei Południowej).
Możliwe, że to wszystko było jakimś czynnikiem wprowadzającym inwestorów w stan zaniepokojenia, ale tak naprawdę nie powiedziano niczego, co nie było już powiedziane. Podobnie było z kolejnym „winnym” przeceny, czyli z wystąpieniem w środę Jerome Powella, szefa Fed, który uznał skutki pandemii za „niemające precedensu we współczesnej historii”. Poza tym rzeczywiście optymizmem nie promieniał. Stwierdził na przykład, że nadzwyczajne działania Fed mogą niewystarczająco pomóc gospodarce. Mówił jednak o kolejnych działaniach, ale odżegnał się od idei ujemnych stóp procentowych, czyli preferowanego przez Donalda Trumpa narzędzia polityki monetarnej. Za to zachęcał administrację do kolejnych pakietów pomocowych (Fed już w ogóle długu państwa się nie boi). Poza tym mówił o bardzo długim wychodzeniu z recesji.
Czy mogło to wszystko przygnębić inwestorów? Mogło, ale przecież po posiedzeniu FOMC w końcówce kwietnia Powell mówił to samo, a wtedy gracze to zlekceważyli. Nawiasem mówiąc do przeceny doszło nie podczas wystąpienia szefa Fed (tak twierdzą dziennikarze), a przynajmniej godzinę po nim.
Trzecim „winnym” były oczywiście Chiny, które chcą renegocjować zawartą na początku tego roku wstępną umowę handlową, bo pandemia nie pozwala im wypełniać swoich zobowiązań. Donald Trump oświadczył jednak, że „nie jest zainteresowany” otwarciem dyskusji na ten temat.
W mijającym tygodniu ekipy USA i Chin miały podjąć dyskusję, ale nic nie słyszałem, żeby ją podjęły, a salwy ze strony USA nie zamilkły – mówiło się nawet o odszkodowania od Chin za pandemię. Chiny zaś przebąkują o obłożeniu sankcjami części urzędników amerykańskich i niektórych członków Kongresu USA.
W poniedziałek prezydent Donald Trump zakazał inwestowania w chińskie akcje federalnemu funduszowi emerytalnemu. Przedłużył też dekret ograniczający dostęp Huawei do rynku USA i w czwartek oświadczył, że jest „bardzo rozczarowany” Chinami. W czwartek w wywiadzie dla telewizji Fox powiedział też, że USA mogą w ogóle uciąć stosunki z Chinami, dzięki czemu „oszczędzą 500 mld USD” (chodziło o nadwyżkę handlową Chin z USA). To oczywiście totalna brednia, ale pokazuje jakie są obecnie stosunki USA-Chiny. Poza tym Republikanie chcą powołać panel badający działanie Światowej Organizacji Handlu i Chin w sprawie pandemii.
Czwartym „winnym” był (znowu oczywiście) prezydent Trump. Na swoim koncie w Twitterze napisał, że duzi, bogaci gracze specjalnie wyrażają złe opinie o rynku akcji po to, żeby zarobić na spadkach lub/i kupić tanie akcje. Właśnie po tym tweecie indeksy zanurkowały. I tu rzeczywiście jest problem, bo coraz większa liczba bardzo znanych inwestorów idzie w ślady Warrena Buffeta (pisałem o jego gromadzeniu gotówki). Twierdzą, że za ich życia (a nie są to młodzieniaszki) akcje jeszcze nigdy nie były tak drogie.
I to według mnie te opinie i zwrócenie na nie uwagi przez prezydenta Trumpa doprowadziły do środowych spadków indeksów. We wtorek zresztą też pierwszym impulsem dla wyzwolenia większej podaży (a nie to, co dzieje się na rynku pandemii) była opinia Davida Calhouna, szefa Boeinga, który twierdził, że „duże” bankructwo może mieć miejsce w ciągu kilku następnych miesięcy. Generalnie to wszystkie powyższe czynniki doprowadziły do korekty, ale oczywiście z fundamentalnego punktu widzenia najgorsze jest to, że akcje są przewartościowane.
Analiza techniczna jest dość dla byków niepokojąca. Na wykresie NASDAQ pojawiła się formacja objęcia bessy, która często zapowiada większą korektę. Indeks S&P 500 dwa razy nie dał sobie rady z poziomem 61,8% zniesienia bessy i może nawet rysować formację podwójnego szczytu – pojawiłaby się, gdyby indeks pokonał wsparcie na 2.800 pkt., który to poziom został w czwartek przetestowany i doprowadził do gwałtownego, byczego, odwrotu (pomagał kolejny, duży wzrost ceny ropy i rosnący sektor bankowy) i zakończenie sesji zwyżką indeksów, przez co to wsparcie bardzo się umocniło. Sygnałem kupna byłoby załamanie tej formacji i pokonanie 2.940 pkt.
Dla rynku walutowego dość istotne mogły być dane o inflacji w USA. One dolarowi nie mogły pomóc. Inflacja CPI wyniosła 1,4% r/r (oczekiwano 1,7%), miesięczny spadek (0,8%) był największy od 2008 roku, a inflacja w cenach produkcji (PPI) nieoczekiwanie zanurkowała (minus 1,2% – oczekiwano spadku o 0,2%). Dane miały jedynie chwilowy wpływ na zachowanie kursu EUR/USD. Potem spadki indeksów pomagały dolarowi (ucieczka do bezpiecznej przystani). Nadal kurs tkwi w prostokącie 1,075 – 1,099 USD. Pokonanie jednego z tych poziomów pokaże kierunek na dłużej.
Zawsze piszę też o rynku złota oraz ropy, ale tutaj niewiele się zmieniło. Na wykresie złota (nie kontraktów na złoto) nadal rysowana jest zachęcająca byków flaga, ale sygnałem kupna byłoby dopiero pokonanie 1.745 USD. Sprzedaż zaatakowałaby, gdyby cena przełamała w dół 1.570 USD.
Na rynku ropy nadal, po opisywanym przeze mnie podwójnym dnie, cena szybko dąży ku 28 USD. Cenie baryłki pomagało w ostatnich dnia to, że Arabia Saudyjska dobrowolnie i dodatkowo ograniczyła wydobycie, a za nią poszedł Kuwejt. Teraz można mówić o rodzeniu się formacji oRGR. Nie ma jeszcze tej formacji, ale można zacząć podejrzewać, że się zrodzi, bo od poziomu 28-28,50 USD cena się odbije. Wtedy właśnie możliwe byłoby utworzenie formacji odwróconej głowy z ramionami (oRGR – po spadku zwrot i pokonanie 28,50 USD), co kazałoby myśleć o zwyżce do 46 USD.
Przejdźmy do Warszawy. Problem z GPW jest taki, że w indeksie blue chipów, czyli WIG20, dominuje sektora bankowy i energetyczny, a to są sektory zależne w dużej mierze od państwa i narażone na fanaberie polityków. Poza tym niskie stopy procentowe szkodzą bankom. Dlatego nawet względna taniość akcji niespecjalnie zachęca do ich kupna. Za to sWIG80 odrobił blisko 2/3 spadków i wrócił do poziomu sprzed roku, a przecież to właśnie małe spółki najmocniej negatywnie odczują skutki pandemii…
Jednak we wtorek zobaczyliśmy, że popyt nagle zaatakował podnosząc WIG20 o ponad dwa procent. Zapewne część funduszy doszła do wniosku, że zagraniczne akcje są już bardzo drogie i warto pogonić „falą śmieciową” te zaniedbane giełdy. Być może była to też gra przed konferencją, podczas której rząd zapowiedział dalsze odmrażanie gospodarki.
Niestety, ten popyt trafił w korektę na globalnych giełdach, więc do wygenerowania sygnału kupna nie doszło. Jeśli Wall Street się szybko uspokoi (czego oczekuję) to WIG20 powinien zaatakować opór na poziomie 1.670 pkt., czyli górne ograniczenie flagi. Jego pokonanie otworzyłoby drogę dalszym zwyżkom. Wsparcie jest 100 pkt. niżej, czyli na 1.565 pkt., który to poziom, dzięki odbiciu na Wall Street, w czwartek ledwo ocalał.
Na naszym rynku walutowym kursy nadal rysują proporce. Jest na CHF/PLN, ale też na USD/PLN i EUR/PLN. Teoretycznie zapowiada duży wzrost kursu. Podkreślam: TEORETYCZNIE. Analiza techniczna ma skuteczność w okolicach 55%. Najbliższy wybiciu jest kurs CHF/PLN. Jeśli korekta na globalnym rynku akcji się przedłuży to będzie dla złotego bardzo niekorzystne.
Nawiasem mówiąc w wywiadzie dla Dziennika Gazety Prawnej członek RPP Kamil Zubelewicz skrytykował politykę Rady. Nie podoba mu się osłabienie złotego. Powiedział m.in., że „Wszystkie modele prezentowane Radzie wskazują na niedowartościowanie złotego. Polityka jego nadmiernego osłabiania jest dla mnie niezrozumiała. Kurs walutowy jest czynnikiem ryzyka, gdyż ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy, to odwracanie się społeczeństwa od tracącego na wartości złotego”. Podobne zdanie ma inny członek RPP – Łukasz Hardt. Teoretycznie słabszy złoty pomaga eksportowi, ale tak się dzieje w czasach bez pandemii…
Mała uwaga o moim ulubionym temacie, czyli ochronie oszczędności przed inflacją. Uważam (i o tym wielokrotnie pisałem/mówiłem), że Ministerstwo Finansów popełniło błąd obniżając oprocentowanie detalicznych obligacji skarbu państwa. Stąd potężny popyt w kwietniu i zanik tego popytu w maju. Ostatnio minister finansów Tadeusz Kościński zdał sobie, jak mniemam, sprawę z tego, że popełnił błąd, więc zaczął mówić o jakichś nowych instrumentach finansowych, które mogą ochronić oszczędności Polaków przed inflacją. Zapewne będą to jakieś nowe obligacje indeksowane inflacją. Być może o dłuższym terminie zapadalności. Tylko po co było jeść tę żabę i szukać czegoś, co zastąpi to, co tak dobrze się dotychczas sprawdzało?
Jeśli już mowa o politykach i ich działaniu to można wspomnieć o tym, że wicepremier Jadwiga Emilewicz zapowiedziała wprowadzenie 1000 zł. bonu turystycznego, który ma wesprzeć branżę turystyczną. Trafiłby do pracowników, zatrudnionych na umowę o pracę, których miesięczne wynagrodzenie nie przekracza przeciętnej płacy. Niby słusznie, ale czy te 7 mld złotych nie może być lepiej spożytkowane? Dlaczego dostaną to tylko „etatowcy”? Dlaczego tylko jedna branża. Mam wiele wątpliwości.
Warto wspomnieć o tym, że zamrożenie gospodarki uderza w to, co Polacy mają najbliżej, czyli w samorządy. Związek Miast Polskich informuje, że z ankiety przeprowadzonej w piątek 8 maja w 80 miastach w Polsce wynika, iż średnie straty z wpływów PIT w kwietniu wyniosły 40 proc., a w marcu – 15 proc. Związek ostrzega, że miasta czeka „finansowa zapaść”.
Co prawda Ministerstwo Finansów informuje, że łączne dochody samorządu z tytułu PIT i subwencji w czterech pierwszych miesiącach roku były nieco wyższe niż rok temu, ale nie mówi nic o samym kwietniu i tym, co czeka samorządy w następnych miesiącach. Potrzebna jest koniecznie „tarcza” finansowa dla samorządów. Tyle, że często są to samorządy obsadzone przez opozycję…
Ponieważ komentarz pisany jest w czwartek, więc nie znam istotnych danych makro, które zostaną opublikowane w USA i w Polsce. Niby przeszłość się już nie liczy, ale reakcja na dramatyczne dane o włoskiej produkcji przemysłowej może sygnalizować, że im wyżej będą indeksy tym bardziej bardzo złe dane będą miały wpływ na nastroje. W piątek zobaczymy w USA dane o sprzedaży detalicznej, produkcji przemysłowej, indeks New York Empire State, indeks Uniwersytetu Michigan.
W Polsce również w piątek pojawią się wstępne dane o PKB w I kwartale (prognozowany jest jeszcze wzrost – o 1,4% r/r) oraz ostateczne dane o inflacji CPI w kwietniu (oczekiwana jest 3,4%). Interesujący jest przyszły tydzień. Zobaczymy wtedy kwietniowe dane o polskim rynku pracy, produkcji i sprzedaży detalicznej. To pozwoli oszacować jak ucierpiała polska gospodarka. Wpływ na rynek walutowy i akcji nie powinien być jednak zbyt duży o ile dane nie będą drastycznie odbiegać od oczekiwań.
A co można powiedzieć o przyszłości (tygodniowej) na rynku akcji? Pewne są dwie rzeczy. Po pierwsze akcje w USA (a to jest słońce rynków finansowych – światłem odbitym świecą inne giełdy) po korekcie są nadal bardzo drogie, a przyszłość ich zysków niepewna. Po drugie zaś, jeśli ktoś myśli, że obóz byków na Wall Street jest martwy to głęboko się myli – widać to było w czwartek. Wyniki dziesięciu lat treningu, kiedy to kupowanie spadków zawsze się opłacało, szybko nie zniknie. Zakładam, że po krótkiej korekcie indeksy znowu ruszą do góry, ale z przekroczeniem majowych poziomów może być problem.
Autorem tekstu dla iWealth jest Piotr Kuczyński, ekonomista, analityk rynków finansowych.
Niniejszy materiał ma wyłącznie charakter promocyjny i nie stanowi oferty ani zaproszenia do składania ofert w rozumieniu przepisów Kodeksu cywilnego. Informacje zawarte w niniejszym materiale nie mogą stanowić wyłącznej podstawy do skorzystania z usług oferowanych przez Spółkę lub do podjęcia jakiejkolwiek decyzji inwestycyjnej. Wymagane przepisami prawa informacje o Spółce oraz świadczonych usługach, w tym o ryzyku związanym z oferowanymi instrumentami finansowymi udostępniane są na stronie internetowej iwealth.pl, w serwisie transakcyjnym iWealth Online lub w formie papierowej przed rozpoczęciem świadczenia usługi.
Piotr Kuczyński dla iWealth