Ten tekst jest pierwszym z cyklu cotygodniowych komentarzy, które będą się ukazywały na portalu iWealth co tydzień w czwartek wieczorem lub w piątek rano. Nie będzie więc obejmował końcowej, piątkowej sesji na rynkach globalnych. Powiedzmy, że dla nas tydzień będzie się kończył w czwartek, a zaczynał w piątek. Ten komentarz, ponieważ jest pierwszy, będzie nieco nietypowy i znacznie dłuższy niż kolejne, bo potrzebne jest według mnie niewielkie wprowadzenie. Poza tym więcej będzie opisu sytuacji, bo używanie standardowych narzędzi analitycznych w sytuacji paniki mija się z celem. Potrzebny jest psycholog/psychiatra.
Epidemia koronawirusa, gdyby wydarzyła się 30 lat temu, nie miałaby katastrofalnych skutków. Trudno byłoby wtedy wzbudzić panikę. Teraz jest to banalnie łatwe.
Epidemia koronawirusa, gdyby wydarzyła się 30 lat temu, nie miałaby katastrofalnych skutków. Trudno byłoby wtedy wzbudzić panikę. Teraz jest to banalnie łatwe. Do tego czynnika dołożyło się nieodpowiedzialne zachowanie Arabii Saudyjskiej i Rosji, które doprowadziły do wojny cenowej, która z kolei potężnie przeceniła ropę (do poziomu z 2002 roku) niezwykle szkodząc krajom zależnym od eksportu surowców.
Trzecim czynnikiem jest zachowanie polityków, którzy (napędzani paniką społeczeństw) zamrozili gospodarki swoich państw. I jest to czynnik chyba najważniejszy. Nazywam to zjawisko pandemią strachu. W tej sytuacji inwestorzy giełdowi rozpoczęli przecenę akcji, bo przecież nie wiedzieli jak długo potrwa stan zamrożenia i jak to się odbije na gospodarce całego świata.
Nie będę podawał procentowych spadków indeksów, bo to się zbyt często zmienia. W każdym razie można wspomnieć, że na Wall Street przekroczyły one 20% (w chwili pisania komentarza 30%), czyli wartość uznawaną za odgradzającą rynek byka od niedźwiedzia. Nie należy się tym jednak bardzo przejmować – to tylko umowna granica w ciągu ostatnich 20 lat przekraczana już po raz trzeci. Dwa poprzednie były tylko krótkimi bessami.
Najbardziej oczywiście zawirowania rynkowe szkodziły gospodarce krajów rozwijających się. Bardzo poważany Institute of International Finanse poinformował, że skumulowane odpływy kapitałów z rynków rozwijających się od stycznia 2020 roku były dwa razy większe niż podczas kryzysu w roku 2008 i dużo większe niż podczas kryzysu azjatyckich tygrysów w latach 1997-1998. Nic dziwnego, że tak mocno zanurkowały polskie indeksy i stracił polski złoty.
Problemem dla gospodarki globalnej jest umacniający się dolar (powodem była właśnie ucieczka do bezpiecznej przystani z wielu rynków). To mocno uderza w zadłużone w dolarach kraje rozwijające się. Szkodzi też konkurencyjności amerykańskiej gospodarki.
Zmienność na rynkach najlepiej pokazuje zachowanie Wall Street. Na przykład w poniedziałek 16.03 Dow Jones zaliczył drugi najsilniejszy spadek w swej 124-letniej historii (w punktach, nie procentach) – stracił blisko trzynaście procent. W procentach to był najmocniejszy spadek od 33 lat. Przedtem, w piątek wzrósł o ponad 9%, a w czwartek spadł o taką wartość.
W ostatni wtorek byki zostały ośmielone spekulacjami o szykowanym „pakiecie fiskalnym” i dlatego indeksy wzrosły po ponad sześć procent (po czym następnego dnia prawie wszystko straciły). Donald Trump zapowiadał pakiet pomocowy na około 1000 mld dolarów. Mało tego, ma uruchomić prawdziwe pieniądze z helikoptera, czyli wpłaty bezpośrednie na rachunki Amerykanów w wysokości około 1500 dolarów na osobę. Jeden z oddziałów (ten z Nowego Jorku) uruchomił linię pożyczek overnight w wysokości 1000 mld USD.
Wcześniej (w poprzednich tygodniach) w dwóch panicznych ruchach Fed obniżył stopy do zera i znowu uruchomił potężny program skupu aktywów. Za każdym razem taka decyzja prowadziła do potężnych spadków indeksów. Inwestorzy po pierwsze obawiali się, że Fed wie coś od nich więcej (według mnie nie wie), a po drugie bali się, że zabraknie narzędzi na przyszłość.
Nic dziwnego też, że w końcu podziałało powiedzenie z Wall Street „cash is king” (po polsku w wolnym tłumaczeniu to brzmiałoby „gotówka jest królową”). Nie tylko złoto ulegało przecenie (bitcoin jeszcze mocniej, ale zawsze mówiłem, że to jest kasyno). Przecenie ulegały w końcu (17.03) również obligacje – nie tylko polskie, również uważane za bezpieczne niemieckie (rentowności wzrosły). Jedynie obligacje USA zachowywały status bezpiecznej przystani.
Potem powód przeceny obligacji zmienił się wraz z proponowanymi przez rządy pakietami pomocy fiskalnej. Tym razem ich rentowność rosła (cena spadała) nie z powodu ucieczki do gotówki, tylko właśnie z powodu pakietów pomocowych. Będą one wymagały setek miliardów euro/dolarów, więc państwa wyemitują obligacje na te kwoty, a to wręcz zawali rynek długu potężną ofertą. Ceny drastycznie spadną, więc rentowności rosły.
Czas przeszły, bo środę 18.03 wieczorem ECB ogłosił nadzwyczajny program zwalczania pandemii w wysokości 750 mld euro (skup aktywów), a to natychmiast zmniejszyło gwałtownie rentowność obligacji państw strefy euro. Teraz na tym rynku będziemy się wahali między potrzebami zadłużeniowymi państw (obligacje tanieją) i akcjami ECB i innych banków centralnych (obligacje drożeją).
A rządy zapewniają potężną pomoc dla gospodarek. Na przykład Hiszpania oferuje 200 mld euro, a Wlk. Brytania oferuje wydatki na skalę wojenną – 330 mld funtów gwarantowanych przez rząd pożyczek i gwarancji. W Niemczech kanclerz Angela Merkel sygnalizuje, że może być otwarta na propozycję emitowania euroobligacji. W czasach kryzysu zadłużenia czy w kryzysie 2007-2009 nawet przez chwilę nie rozważano tam takiej decyzji.
Odnotować trzeba, że są dwa kraje, które stosując środki ostrożności starały się szkodzić gospodarce w minimalnym zakresie. To Wielka Brytania i Szwecja oraz po części USA. Rządy tam bazowały między innymi na tym, że dane na temat działania koronawirusa są dalece niepewne. Może się okazać, że śmiertelność jest skrajnie niska (nawet kilka tysięcznych procenta), czyli podobna do wirusa grypy – tutaj ciekawy artykuł na ten temat.
Oczywiście panika społeczeństw i to, że te rządy są odosobnione w swoich działaniach muszą w końcu i tam uruchomić paniczne regulacje. I tak powoli się dzieje. Sondaż Reutersa pokazał, iż blisko połowa Amerykanów poparłaby ostre środki mające na celu spowolnienie rozprzestrzenianie się wirusa. W kilka dni liczba tych Amerykanów skoczyła o 20 pkt. proc. Tak właśnie działa pandemia strachu.
A szkoda, bo gdyby podejście angielsko – szwedzko – amerykańskie zostało utrzymane to za parę miesięcy moglibyśmy sprawdzić, czy lepszy jest ich model czy model reszty świata. Można bowiem sobie wyobrazić, że seniorów otoczy się szczególną opieką, zapewni asystenta na kilka miesięcy, po to, żeby się nie zakazili. A reszta mogłaby w miarę normalnie pracować. Byłoby to o wiele lesze dla gospodarki. Ale tej wersji już nie przetestujemy.
Rząd polski musiał wprowadzić program działań osłonowych dla pracowników i firm. Zaoferował „tarczę” antykryzysową, ale tym tutaj się nie zajmiemy. Musi ona oblec się w ciało ustaw, co może bardzo zmienić te propozycje, a to nastąpi najwcześniej za tydzień. Być może wtedy to omówię.
Generalnie można powiedzieć, że pakiet jest według mnie zbyt mały. Realnych pieniędzy z budżetu w tych 212 mld zł. jest tylko 66 mld, a i tak połowa (inwestycje) zostanie uruchomiona, w dalszej przyszłości. Rozumiem jednak rząd, bo budżet obciążony jest sztywnymi wydatkami socjalnymi i duże zwiększenie zadłużenia może doprowadzić je blisko konstytucyjnej bariery 60% PKB.
RPP przez długi czas milczała, ale też wydawało się, że nie bardzo może coś zrobić. Nie podwyższali stóp, kiedy sytuacja gospodarcza była znakomita, więc teraz, przy inflacji blisko pięcioprocentowej mieli problem z podjęciem decyzji o obniżce stóp. W końcu jednak RPP obniżyła stopy z 1,5 do 1,0%, co nieznacznie pomoże gospodarce. Nasz bank centralny też jednak (po raz pierwszy w historii) zwiększył płynność systemu finansowego uruchamiając skup aktywów z rynku (poluzowanie ilościowe).
Rząd musi zwiększyć dług i wyemitować obligacje skarbowe na sumę nawet do 100 mld zł. (to zależy od ubytku w dochodach państwa). Wydaje się, że ma na to patent. Nabywcami mogą być krajowe banki, które odzyskały kilkadziesiąt miliardów złotych przez zredukowanie przez RPP stopy rezerwy obowiązkowej do 0,5 proc. z 3,5 proc. Potem od tych banków obligacje odkupiłby NBP, który ma przecież nieograniczone możliwości w tym zakresie. To byłoby oczywiście ominięcie prawa, które zabrania finansowania rządu przez bank centralny, ale kto by się tym przejął?
Jest jeszcze jeden pomysł – mój. Otóż co prawda detaliczny rynek obligacji (kupowanych przez obywateli) jest bardzo mały, ale Polacy mają oszczędności w wysokości bliskiej całemu rocznemu PKB. Bardzo nisko oprocentowane lokaty powodują, że za gotówkę kupują mieszkania. A przecież można by było znacznie zwiększyć pulę obligacji detalicznych – na przykład do 50 mld złotych – z wysokim oprocentowaniem (np. 5% bez podatku Belki) i ludzie szybko by to wykupili. Nie trzeba by było szukać pomocy dla banków, nie szukalibyśmy zagranicznych nabywców, a oprocentowanie zostałoby w Polsce i pomogło gospodarce.
Na przyszłość warto pamiętać o tym, że zadłużenie państw będzie teraz gwałtownie rosło, a i tak wcześniej było w skali globalnej horrendalne, a to wystawiać będzie gospodarkę na kolejny kryzys – tym razem kryzys zadłużenia. Drugie zagrożenie jest innego typu. Jeśli programy monetarne i fiskalne pomogą tylko na chwilę, a zamrożenie gospodarki będzie się przedłużało to wtedy świat finansów wpadłby w prawdziwą panikę. Prawdopodobieństwo realizacji takiego scenariusza jest niewielkie, ale nie jest to niemożliwe. Tymi sprawami będziemy się martwili po epidemii.
Jedno jest teraz pewne: wysoka zmienność na rynkach zapewne pozostanie z nami przez dłuższy czas, a z zamrożenia gospodarki będziemy się długo leczyli. Oczywiście zachowanie rynków zależy teraz wyłącznie od tego jak długo to zamrożenie gospodarki będzie trwało. Jeśli np. będzie to miesiąc to dramatu nie będzie, ale jeśli pół roku to możemy wpaść na coś na kształt Wielkiej Depresji z zeszłego wieku.
Jeśli jednak założymy, że epidemia zrobi krok do tyłu, a zamrożenie gospodarki zacznie się zmniejszać (wystarczą niewielkie sygnały zmiany) to indeksy giełdowe ruszą gwałtownie i na dłużej na północ (nie wykluczone, że już ubijają dno), złoty zacznie się umacniać, a na rynkach surowcowych ceny zaczną wracać (powoli) do poprzednich poziomów.
Wydaje się, że małą łyżeczką warto zacząć kupować akcje (nie tylko polskie, przede wszystkim jednak amerykańskie). Po prostu dołka nie da się przewidzieć i mało kto trafi z zakupami w samo giełdowe dno. Odwrót będzie równie nieoczekiwany jak początek załamania. Owszem ryzyko 20% spadku indeksów jest nadal spore, ale jeśli zainwestuje się 15% kapitału to papierowa strata może być niewielka (3%całego kapitału), a zyski mogą być w średnim terminie (rok, dwa) ogromne. Tak inwestuje np. Warren Buffet.
Autorem tekstu dla iWealth jest Piotr Kuczyński, ekonomista, analityk rynków finansowych.
Niniejszy materiał ma wyłącznie charakter promocyjny i nie stanowi oferty ani zaproszenia do składania ofert w rozumieniu przepisów Kodeksu cywilnego. Informacje zawarte w niniejszym materiale nie mogą stanowić wyłącznej podstawy do skorzystania z usług oferowanych przez Spółkę lub do podjęcia jakiejkolwiek decyzji inwestycyjnej. Wymagane przepisami prawa informacje o Spółce oraz świadczonych usługach, w tym o ryzyku związanym z oferowanymi instrumentami finansowymi udostępniane są na stronie internetowej iwealth.pl, w serwisie transakcyjnym iWealth Online lub w formie papierowej przed rozpoczęciem świadczenia usługi.
Piotr Kuczyński dla iWealth